PL RU EN

Moja mama w PRL-u

Walcząca o ostatnie dwie parówki, wyczarowująca z ziemniaków potrawy na miarę mistrzyni kuchni. „Układająca” się z sąsiadkami, które pracowały w mięsnym, mająca swoje zdanie o generale Jaruzelskim i Wałęsie, podróżująca i potrafiąca załatwić i nowy dres i wyjazd na ferie zimowe. Kobieta – instytucja, która żadnej pracy się nie boi.
Autorka: Ewelina Potocka
Moja mama była od przytulania, głaskania i okazywania czułości. Uwielbiałam się do niej tulić, bez niej nie czułam się bezpiecznie. Była zawsze, gdy jej potrzebowałam i dbała o mnie z całego serca (czasami może aż za bardzo). Co ciekawe, nadal to robi, chociaż przybyło jej już kilka zmarszczek, a mi lat.
Mama, jaką pamiętamy z czasów PRL-u, miała kilka twarzy. Opowiedziały nam o nich dzieci głębokiego PRL-u, czyli urodzone i urodzeni w latach 70. i 80.

Aleksandra

Mama Halina. Pamiętam, jak z taką siatką w wielkie oczka wystawała w kolejce do mięsnego, najczęściej za parówkami. Kiedyś kobieta sprzątnęła nam sprzed nosa ostatnie parówki i mama na głos powiedziała, że jutro parówek na obiad nie będzie. Pani udawała, że nie słyszy.
Mama chodziła w swetrach własnej roboty, szyła też mi i siostrze sukienki, farbowała włosy fioletową płukanką, kręciła włosy na wałki. Co jakiś czas jeździła do NRD z sąsiadami z osiedla na zakupy. Kupowała wtedy sok multiwitaminowy, słodycze i egzotyczne owoce. Malowała paznokcie na czerwono.
Jak byłam chora robiła sok z cebuli i cukru. Sezonowo tonęliśmy w słoikach – soki porzeczkowe, truskawkowe kompoty, pomidorowe przeciery. Mieliśmy taką srebrną sokowirówkę z  wężykiem, która się co prawda przypalała, ale mama twardo robiła w niej soki. Za to w prodiżu piekła ciasto. Mama była w dobrych układach z mamą mojej koleżanki z klasy ze szkoły podstawowej, bo ta pracowała w zakładach mięsnych. Dwa razy w tygodniu przychodziła z kawałem łopatki zawiniętej w gazetę. Panie się polubiły – mama miała obiad, a pani dodatkowe pieniądze . Mama nie miała przekłutych uszu, ale za to miała mnóstwo klipsów w różnych kolorach, część z cekinami. Wiosną i jesienią nosiła szary i zielony prochowiec. Miała granatowe szpilki i taka wiśniową skórę do łydki. Szał!

Łukasz

Moja mama zajęła się domem, gdy tylko się urodziliśmy. Jako ekonomistka po uniwersytecie miała świetną pozycję w banku. Była na stanowisku kierowniczym i mogłaby daleko zajść. Jednak poświęciła się i została z nami w domu, głównie dlatego, bo brat dużo chorował. Prowadziła zwykłe, peerelowskie życie kobiety w domu. Siedziała przy garach i sprzątała, chociaż tego nie cierpiała. Nie pamiętam jednak, żeby narzekała. Gdyby żyła w dzisiejszych czasach, może potrafiłaby bardziej skoncentrować się na priorytetach i nie żyłaby tylko dla rodziny. Pamiętam, że dorabiała sobie haftowaniem kołnierzyków – to taki chwilowy krzyk mody PRL-u. Gdy mieliśmy z bratem z 10 lat napisała z koleżanką sztukę „Arbuzowy smok”, którą wystawiono w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

Alicja

Trwała. To pierwsza rzecz, która kojarzy mi się z moją mamą z tamtego okresu. Uparcie robiła sobie niezbyt twarzowe loki na głowie, by zwiększyć objętość swoich cienkich włosów. Lubiła też nosić plisowaną spódnicę w czarno-białe paski, długą za kolano, w którą ja dziś nie mogę się zmieścić, bo jest tak wąska w talii. Wyglądała w niej obłędnie. Po dziś dzień noszę za to jej zieloną bluzkę z kokardką. Mama sporo szyła. Nigdy tego specjalnie nie lubiła, raczej czasy ją do tego zmuszały. Zawsze malowała sobie oczy i usta, czasem zakładała klipsy. Lubiła czuć się elegancko. Mama była kobietą pracującą – również w domu. Często wspominała długie kolejki po kurczaka na rosół dla dziecka i to, jak wywalczyła dla nas lepsze mieszkanie, a potem meblościankę. Całe swoje życie zawodowe spędziła w jednym zakładzie pracy. Poznała tam wielu przyjaciół, których potem zapraszała na regularnie wydawane przyjęcia imieninowe. Często dochodziło na nich do gorących politycznych sporów: mama nie znosiła bowiem PRL-u, miała wrażenie, że nigdy się skończy. Mimo że przypadł na lata jej młodości, nigdy nie wspomina go z sentymentem.

Joanna

Moja mama była niezwykle pracowitą osobą w czasach PRL-u. Poświęciła swoje zainteresowania – była biologiem i pracowała w Wejherowie – żeby mnie wychować i wpoić mi to, co najlepsze. Pierwsze wspomnienia są niezwykle mile i związane z naszymi wspólnymi wyjazdami. Gdyby nie ona pewne wartości zapewne nie zostałyby mi wpojone albo wpojone znacznie później, co przełożyłoby się zapewne na pewne wybory w moim życiu. Dodatkowo była i jest kochaną i niezwykle ciepłą osobą. W końcu po niej została mi miłość do przytulanek.

Michał A.

Pewnego razu moja mama oraz jej koleżanka również wychowująca dziecko, dowiedziały się, że w pobliskim sklepie spożywczym można dostać mleko w proszku, towar rzecz jasna w tym czasie deficytowy. A trzeba zaznaczyć, że posiadanie wiedzy gdzie, co i kiedy można w sklepie dostać, było na wagę złota. Tak więc obie panie czym prędzej udały się do owego sklepu. Oczywiście fakt pojawienia się owego mleka w sklepie był wydarzeniem wyjątkowym, nie wiadomo było kiedy taka okazja pojawi się ponownie, logicznym więc był zakup większej ilości. Niestety, przepisy pozwalały jednej osobie na nabycie za jednym razem dość ograniczonej ilości produktu. Tak więc moja mama, chcąc nabyć go więcej, po zakupie pierwszej partii mleka, ustawiała się na końcu kolejki, by nabyć następną. Największy absurd sytuacji polegał na tym, że mama wraz z koleżanką były… jedynymi klientkami sklepu. Tak więc po zapłaceniu obchodziły pusty sklep dookoła i kupowały ponownie.

Dorota

Zaczęliśmy się budować pod koniec lat 80. W tym czasie tata pływał na statkach i prawie nie było go w domu, więc wszystkie obowiązki przejęła mama, łącznie z załatwianiem żwiru i cementu na budowę, które w tym czasie były prawie nieosiągalne. Towarzyszyłam jej we wszystkich przeprawach w nosidełku na piersi. A było ich trochę. Moje dzieciństwo praktycznie spędziłam w komunikacji miejskiej. Z tego czasu pamiętam mamę jako silną kobietę, która niczego się nie boi i świetnie porusza się ówczesnej rzeczywistości. Damskie stroje zamieniła na jeansy i trykot, ścięła włosy zyskując nowy image, który towarzyszy jej do dzisiaj.

Małgorzata

Pamiętam, że moi rodzice jeździli na tranzyty do Jugosławii, a ja zostawałam wtedy z babcią i dziadziusiem. Z wyjazdów mama przywoziła mi zawsze piękne ubrania – np.: oryginalne buciki adidasa, kolorowe dresy. Kiedyś przywiozła mi lalkę, która wyglądała jak prawdziwy niemowlak. W tamtych czasach nie było takich zabawek. Kiedyś na ulicy zaczepiła nas nawet oburzona kobieta i krzyczała, że jak tak można takiemu małemu dziecku dawać na ręce niemowlaka.

Katarzyna

Mama albo szyła niemal wszystko u krawcowej, u której spędzałyśmy sporo czasu albo sama coś sobie szyła na wykrojach z „Burdy”. Mama wyjeżdżała do ZSRR, skąd przywoziła ohydne złoto – głównie kolczyki i pierścionki. Na handel oczywiście. Kiedyś mama kupiła dla mnie i dla mojego brata lody cassate. To był wielki smakołyk. Nie za bardzo lubiłam lody, ale nie chciałam też, żeby mój brat je jadł. Zapakowałam je więc w gazetę i podpisałam „polendwica” i schowałam do zamrażarki.

Michał P.

Mama pracowała w laboratorium w szpitalu. Codziennie na ósmą jechała i wracała po szesnastej. Ja się bałem przedszkola, więc czasem siedziałem z dziadkami, a czasami mama brała mnie do pracy. No i właśnie – to były czasy, kiedy można było czasem wziąć dziecko do pracy i nikt z tego afery nie robił. Po drodze trzeba było zrobić zakupy. Wiele nie było, ale w lokalnym sklepie zawsze udało się coś wyharpunić. Układ był taki, że pani w mięsnym zawsze miała dla mnie dwie cienkie parówki spod lady. Przychodziłem, pytałem czy są parówki i były. Myślę że to zasługa mamy, która była zakolegowana ze sprzedawczyniami. Jak puste nie byłyby sklepowe półki, mama zawsze potrafiła wyczarować coś dobrego do jedzenia. Jakieś gołąbki albo np. ziemniaki faszerowane pieczarkami. Takie trochę bieda-żarcie, a pyszne, że do dziś wspominam.
Mama miała też taką tęsknotę do wyjazdów. Nie bardzo było jak zwiedzać świat, można było co najwyżej na wycieczkę zakładową autobusem do Białowieży pojechać. Więc jeździła. A tak na co dzień, to brała mnie czasem, wsiadaliśmy w tramwaj i jechaliśmy dookoła miasta. To były wycieczki!
Mama pochodziła ze wsi i gdy jeździliśmy do dziadków, pokazywała mi wiele takich rzeczy, co to w mieście nie słyszeli. Że można zjeść marchew z pola albo że kury śpią na grzędzie albo że mleko od krowy jest. Że w lesie są grzyby, a jagody rosną na krzakach. To była dla mnie wielka przygoda.
Nawet czasem sobie wyobrażałem, że mama jest taką trochę Indianką.
 
Każdy z nas nosi w sercu inny portret mamy, jednak o pewnych cechach mówią wszyscy. W oczach swojego dziecka mama była przede wszystkim zaradna, piękna i czuła. Pomagała, wspierała, poświęcała się. Kochała i była kochana.
Warto pielęgnować te wspomnienia.

Projekt Metropolitanka
Metropolitanka to projekt herstoryczny (z ang. “her story” – „jej historia”, w przeciwieństwie do “his story” – „jego historia”), który opowiada o roli kobiet w historii, często pomijanej w akademickich, szkolnych oraz codziennych rozmowach. Herstory, czyli historie opowiadane z perspektywy kobiet, mają pełniej odmalować dzieje Pomorza.

Organizator

Projekt Metropolitanka Miasto Gdańsk

© 2023 Metropolitanka
All Rights Reserved. | Deklaracja dostępności