PL RU EN

"Nie jest łatwo pisać…" Tycjana Boryło

Zdobywca drugiej nagrody (ex aequo) w w literackim konkursie herstorycznym 2013 w kategorii Szkoła podstawowa, klasy IV – VI.

babcia
Źródło: www.sxc.hu

Nie jest łatwo pisać…

Tycjan Boryło, SP 24 Gdańsk (godło: Nick)

Nie jest łatwo pisać, będąc chłopakiem, o tym, jak to jest być kobietą. Różnimy się sposobem myślenia, bo to kobiety najczęściej myślą sercem, a my, mężczyźni, kierujemy się rozsądkiem. Mimo to, ulegając namowom kobiety – mamy, kobiety – nauczycielki, wreszcie kobiety – babci, postanowiłem na swój sposób ukazać niedocenianą często obecność kobiet w kulturze i historii. Spróbuję wyobrazić sobie, jakie przeszkody musiała kiedyś pokonać kobieta, która była moją prababcią, zwaną w naszej rodzinie zwyczajowo babcią Asią.

Joanna Marolewska, z domu Dypolt, urodziła się 23 października 1913 roku w Ojrzanowie koło Bydgoszczy, odeszła zaś do domu Ojca 16 stycznia 2011 roku. Była szczupła, raczej drobna, miała sympatyczną twarz oraz prosty, niewielki nos. Jej dłuższe, ciemne, lekko kręcone włosy, w miarę upływu czasu, przybrały siwy, gołębi kolor. Piękne, niebieskie i duże oczy babci patrzyły na świat z zadumą, dobrocią i ciekawością. Jej kształtne, czerwone i drobne usta mówiły z przejęciem, aczkolwiek trochę powoli. Przechadzała się, mimo sędziwego już wieku, z wdziękiem, wsparta o drewnianą, rzeźbioną laskę, której nie lubiła. Ubierała się zawsze elegancko i stosownie do okazji.

W 1935 roku poznała Władysława Marolewskiego, którego poślubiła 28 kwietnia 1937 roku. Była wówczas szczęśliwa, piękna, kochana. Jaka kobieta nie marzy od najmłodszych już lat o byciu śliczną młodą panną, której spełniają się marzenia o ślubie, weselu, wreszcie śnieżnobiałej sukni? Wydawało się, że żyć będą długo, szczęśliwie, radośnie, zmagać się będą tylko z drobnymi problemami dnia codziennego. Wspólnie oczekiwali nadejścia pierwszego, upragnionego dziecka.

Mały Leon przyszedł na świat 19 maja 1939 roku. Wielkie było szczęście obojga rodziców. Niestety, 1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Jak każda matka, kochająca i troszcząca się o własne dziecko, tak i babcia Asia widziała w swoim pierworodnym synu, niewątpliwie, cały świat. Chcąc go chronić przed wszelkim złem, oszczędzić mu cierpień, uciekła przed atakiem Niemców z rodzinnego Ojrzanowa do Polanicy koło Kruszwicy, gdzie ogólna sytuacja była w miarę stabilna. Zdążyli konno przejechać przez most, który w chwilę później został on wysadzony w powietrze. Mały Leon umarł, jak mówiła Babcia, z zimna i olbrzymiego huku.

Co może czuć młoda, przerażona wojną i bombardowaniem, kobieta w chwili, gdy traci dziecko? Mały Leon od tej chwili na zawsze zamieszkał już w jej płaczu, w nieskończonej, głuchej ciszy. W deszczu, słońcu, w słowach i kwiatach, które tak bardzo kochała. Jednak Joanna Marolewska nie poddała się. W 1940 roku przyszło na świat jej drugie dziecko, córka Ludwika. Później jej dom zapełnią jeszcze córki Maria, Teresa i Gabriela. Ale ten późny, wrześniowy poranek 1939 roku babcia Asia pamiętała zawsze. Bo nikt i nic nie zaleczy już tej głębokiej rany w jej środku. Bo prawdzie uczucie jest nieśmiertelne.

Podczas wojny moja niezwykła babcia widziała wiele strachu, nieszczęścia, okrucieństwa, nienawiści ludzkiej i zła. Panował głód, cierpienie, bieda, brak było wiary w lepsze jutro. W takich sytuacjach niejedna osoba straciłaby wiarę we wszelkie wartości moralne, bo niełatwy był to pojedynek. Nie raz brakowało zwyczajnych produktów (chleb, mąka, mleko, mięso itp.), które zapewniały podstawowe pożywienie. A babcia Joanna, jako matka, żona, gospodyni, wiedziała i zdawała sobie sprawę, że dom należy jakoś poprowadzić. Na pewno nie było Jej wówczas łatwo, często zapewne rozmyślała i zastanawiała się jak związać przysłowiowy jeden koniec z drugim.

Pod koniec wojny, w 1945 roku, armia rosyjska zajęła prawie cały dom Joanny i Władysława Marolewskich, którzy od tej chwili zajęli wraz z małymi córkami tylko niewielki kąt we własnej chacie. Zmuszono ich do życia w ciągłym strachu, podczas gdy obok sztab rosyjski podejmował wiele ważnych decyzji. Życie babci mogło zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Z kochającej, ciepłej osoby mogła stać się zamkniętym w sobie mrukiem, który nie potrafi z nikim rozmawiać. Mogła cierpieć osobno, otoczona własnym bólem, niepogodzona z utratą dziecka, domu. Ale „co nas nie zabije, to nas wzmocni”, jak mawiał Friedrich Nietzsche. Przełomowym momentem, jak później opowiadała, była chwila, gdy niemiecki żołnierz zabrał rękawiczki jej córce i podarował własnemu dziecku. Ta chwila ją wzmocniła, czuła, że musi walczyć i trwać przy swoich dzieciach zawsze. Zapewnić im opiekę, z czasem też odpowiednie wykształcenie.

Od tej chwili nie oglądała się już za siebie. Przetrwała wojnę. Przeżyła u boku swego męża 67 lat, doczekała się ośmiorga prawnucząt. Zawsze znajdowała dla nich czas, uwielbiała się z nimi bawić, rozmawiać. Parzyła znakomitą herbatę, którą najczęściej podawała z cytryną, aby wzmocnić nasze organizmy. Kiedy tylko dowiadywała się, że któreś z wnuków czy wnuczek, prawnuków i prawnuczek ją odwiedzi, zawsze piekła przepyszną drożdżówkę. I chociaż przepis na to ciasto podała wszystkim bliskim, jak dotąd nikomu z dorosłych nie udało się upiec tak wyśmienitego placka. Ona zapewne wkładała w nie całą swoją bezgraniczną miłość.

I to uczucie do Niej wracało. Zwierzęta, które ją otaczały, pozostały przy babci Asi do samego końca. Szare, bure, czarne, białe koty sypiały na jej podwórku nawet w bardzo mroźne dni, a ukochany pies Kajtek strzegł jej niewielkiej chatki. Była prostą, zacną kobietą, nie miała wyższego wykształcenia. Ale potrafiła pięknie szyć. Dzięki tym zdolnościom, niejednokrotnie pracując po nocach, zapewniła swej rodzinie dobre życie. Pewnie dalekie od luksusów, przepychu i bogactw, ale na pewno uczciwe i godne naśladowania. Jej pogoda ducha, niezmącona radość, wiara, że nadejdą dobre dni, powinna stać się wzorem i drogowskazem dla nas, jej prawnuków, dla wszystkich moich koleżanek i kolegów. Wierzę, że gdyby przyszło jej żyć w obecnych czasach, pewnie łatwiejszych, zdobyłaby i wykształcenie, i określoną pozycję. Była oczytana, ciekawa świata, pracowita. Nie znosiła kłamstwa. Jej historia, z pozoru prosta, naznaczona jest odwagą i osobistą tragedią, do której niechętnie wracała.

Myślę, że opisana przeze mnie postać babci Asi, która pokonała w swym życiu tak wiele przeszkód, jest godna podziwu. Była darczynią dobrych uczynków, była matką i żoną, przyjacielem swoich dzieci. Była wreszcie kobietą przerażoną i bezbronną, której młodość i beztroski czas zabrała okupacja. Wiele jej osobistych historii nie ujrzało słońca, choć mogłyby one stać się inspiracją dla wielu moich przyjaciół. Nie ma już smaku jej drożdżówki, zabrakło wspólnych rozmów, a zielony, staroświecki telefon milczy przeraźliwie. Pozostały jej okulary, gazeta, którą czytała. I piękne kwiaty w ogródku. Odeszła cicho, może do małego Leona, może do dziadka Władka…  

korekta do publikacji: Barbara Piórkowska

Projekt Metropolitanka
Metropolitanka to projekt herstoryczny (z ang. “her story” – „jej historia”, w przeciwieństwie do “his story” – „jego historia”), który opowiada o roli kobiet w historii, często pomijanej w akademickich, szkolnych oraz codziennych rozmowach. Herstory, czyli historie opowiadane z perspektywy kobiet, mają pełniej odmalować dzieje Pomorza.

Organizator

Projekt Metropolitanka Miasto Gdańsk

© 2023 Metropolitanka
All Rights Reserved. | Deklaracja dostępności