PL RU EN

Grudzień ’70 we wspomnieniach pracownic Stoczni

Drewniany krzyż, ustawiony przez strajkujących w sierpniu 1980 w miejscu, gdzie zginęli stoczniowcy w grudniu 1970 roku. W głębi Brama nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina
Drewniany krzyż, ustawiony przez strajkujących w sierpniu 1980 roku w miejscu, gdzie zginęli stoczniowcy w grudniu 1970 roku. Jednym z żądań strajkowych była budowa Pomnika Poległych Stoczniowców, który został odsłonięty w grudniu 1980. W głębi Brama nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Zdjęcie by Małgorzata Lewandowska - http://ecs.gda.pl/, CC BY-SA 3.0 pl, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=42200579

Kiedy w grudniu 1970 roku w Stoczni Gdańskiej wybuchł strajk, w zakładzie przebywały tysiące pracowników i pracownic. Choć wśród rannych i zabitych nie było kobiet, one także uczestniczyły w proteście. Stoczniowe lekarki i pielęgniarki były pierwszymi osobami, które opatrywały rannych, a po zakończeniu protestu słuchały o aresztowaniach i pocieszały pacjentów. Jedna z lekarek dyżurowała na rejonie przez dwa dni, mając do dyspozycji tylko biurko i krzesło. Kiedy po zakończeniu strajku wychodziła wraz z koleżanką bramą nr 3, było zupełnie pusto, widziała tylko zdziwionych ich widokiem milicjantów lub żołnierzy (nie była pewna) z karabinami (1).

Oddajemy głos pracownicom Stoczni, które reprezentowały różne pokolenia. Były wśród nich osiemnastolatki i kobiety, które przeżyły II wojnę światową. Jedne brały udział w walkach na ulicach Gdańska, inne za wszelką cenę chciały wrócić do domów, do swoich dzieci. Cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z archiwum projektu „Stocznia jest kobietą” Stowarzyszenia Arteria i Instytutu Kultury Miejskiej (pełne teksty wybranych transkrypcji znajdują się pod adresem http://stocznia-jest-kobieta.org/archiwum/):

Helena Dmochowska, suwnicowa: Boże, a jak wybuchł strajk w Stoczni, moja córka miała wtedy […] pół roku miało dziecko. Ja taka byłam zrozpaczona, bo nie można było z miasta wyjść, nie było jak wyjść, wszystko było obstawione. W Kartuską nie wszedł, w tunelu oczy wyrywało, tamten gaz pieprzowy, to wszystko tam było. Boże, to była wojna, to była rzeczywiście straszna wojna tutaj się działa. Poszłyśmy z koleżankami też patrzeć, ale jak potem chciałyśmy do domu, to nie było jak przejść, to szłyśmy aż na Biskupią Górę w tył i tam przedzierałyśmy się przez krzaki, i dopiero, żeby wejść na Malczewskiego, no bo każda miała z nas dzieci. Koleżanka miała dwójkę, ja miałam dwójkę, no myśmy mieli. No ale mąż musiał siedzieć w Stoczni, jak strajki to mężczyźni musieli zostać, no to ja przeżywałam. Potem nosiliśmy jedzenie, sąsiadka moja też, jej mąż, oni dzieci nie mieli, ale sąsiadka też mówi: „To ja idę z tobą. […] bierzemy jedzenie i niesiemy”. A tu pod Stocznią obstawione, żołnierz przy żołnierzu, a zwłaszcza to cholerne ZOMO też. Mieli karabiny, bagnety na karabinach, wszystko stało, człowiek się bał. Pałowali, ZOMO to pałowało, nie patrzyło czy to jest kobieta czy nie kobieta. Najpierw, który tam rozsądniejszy, to mówi „Proszę odejść, bo my musimy wykonywać rozkaz”. […] No źle było, ciężko, to miałyśmy koleżankę, która mieszkała od pierwszej bramy, jak… zaraz za Wałową tam za tą przychodnią na Wałowej. I ona mieszkała w tym domu, to Rybaki Górne, który dochodził niemal do Stoczni, i tam były jeszcze garaże u nich od podwórka i w jednym garażu była dziura do Stoczni, i tamtędy jedzenie podawało się, jak się przyniosło, tam. Co się przyniosło, chleba, wszystkiego, do chleba, to ona wchodziła tam, sąsiad otwierał garaż, ona wszystko przekazała, zasunęli, zamaskowali dziurę i dalej.

Marianna Spychała, suwnicowa: Myśmy oboje wyszli za bramę i żeśmy szli, gdzie jest ten Zieleniak pobudowany. I samoloty latały. Ja mówię: „Halina, chodź do Stoczni, bo nam jeszcze bombę spuszczą na łeb”. […] mężczyźni mieli łomy i tak do góry. To było w 70.roku, pamiętam.

Barbara Salach, izolatorka: […] pierwszy dzień tego strajku, to myśmy były na statku, myśmy akurat taki kurs przechodziły […] nowej izolacji i ktoś krzyknął, że idzie grupa ludzi. Myśmy jeszcze nie wiedziały, kobiety, jako kobiety, że wiedziałyśmy, że to strajk, bo na statku byłyśmy. Jeszcze nigdy się z tym nie spotkałyśmy, bo to był pierwszy taki strajk. No to my wszyscy na burtę, do góry na pokład, i […] rzucamy wszystko i idziemy. Schodzimy z tego statku, aż trap tam się ruszał, wie Pani, bo biegłyśmy. Ciekawość to była, no i jak strajkujemy, to strajkujemy, bo Gomułka wtedy podniósł, on podniósł tak drastycznie ceny kurczaków, w ogóle mięsa, wędlin, tak. Wie Pani, wszyscy byli zbulwersowani […] No i żeśmy poszli. Jeszcze takie kibelki mieliśmy, tak zwał takie małe wiaderka, każda z tym, no żeby nie zgubić. Proszę Pani w tych kombinezonach, idziemy wszyscy, idziemy pod telewizję we Wrzeszczu, bo we Wrzeszczu była, tam na Uphagena. Idziemy pod telewizję. No ale nic żeśmy nie wskórali, ale to już masa była, to już tysiące ludzi z tej Stoczni, bo to wszyscy tak, wie Pani, się zbierali. Poszliśmy pod Komitet Wojewódzki naprzeciw dworca. Tam był partyjny Komitet Wojewódzki. Później pod komendę naprzeciw teraz Urzędu Miejskiego. Tam pod tą komendę. No trochę krzyk[…].

[…] Właściwie to już były rozruchy w pierwszy dzień, ale jak się robotnicy rozeszli, poszli do Stoczni, […] się poprzebierali, […] ja też przebrałam się, ale nie pojechałam do hotelu, tylko proszę Pani poszłam z wszystkimi. Ci co już się rozbierali. Bo to były i wtedy krzyki: „- Przebieramy się! Wychodzimy!”. I dalej walka na ulicach Gdańska przy dworcu dokładnie. Tam jeszcze nie było tuneli, tylko były wykopy takie. […] jak zaczęliśmy walczyć, ja tak już mówię, bo może ja tam nie rzucałam tymi kamieniami. Ja wręcz tam i kobiety to, jak były chodniki, to […] tak, żeby mniejsze zrobić, to tak się rzucało. […] Raz na Błędnik milicja, raz my pod LOT. Tak nas ganiali, ale ja w pewnym momencie: „- Nie, ja jadę do hotelu”. Pojechałam do hotelu to już była gdzieś 22:00.

Krystyna Rożnowska, kierowniczka sekcji technologicznej: […]dopiero zaczęłam pracować wtedy. No byłam przerażona tym wszystkim. Wiem, że byłam w pracy i potem… zaczęły się strzały w Gdańsku, a ja… kazali mi jechać do domu, do Gdyni, bo córka była mała. I ja przyjechałam do Gdyni i wysiadłam na Wzgórzu, nie mogłam… już kolejka nie dojechała do Gdyni Głównej. I właśnie, nie wiem, jak to było… aha, wysiadłam na Wzgórzu i tam milicja, wie pani, tacy policjanci wielcy, z tarczami, z pałami. Boże, jak ja tam wyszłam, to nie wiedziałam, gdzie ja jestem, byłam przerażona.

Zofia Ferenc, pracownica magazynu: Jak pierwsze rozróby były, to jak pracowałam w COKB, to na tym mostku, jak się wjeżdża, naprzeciwko biura, no to stanęły czołgi. Wypuścili nas kobiety z biura, do domu. Zostali tylko sami mężczyźni, myśmy słuchały w telewizji, co się dzieje, a panowie tam siedzieli. A potem słychać było, jak jakiś wołał, że Stocznię można zlikwidować całkowicie i od nowa pobudować, to każdy w strachu, czy jeszcze będziemy mieli do czego wracać. Ale jakoś się obeszło i uspokoiło się.

Urszula Ściubeł, izolatorka: Przeżyłam 70. rok, jak ten strajk był, i warto o tym powiedzieć, jaka była solidarność wśród ludzi. Ja wtedy… nas wypuścili ze Stoczni. Anka, ta córka moja miała 4 miesiące, karmiłam piersią, wszystko leciało ze mnie, kombinezon mokry, koszula, przyszła pora karmienia, a ja nie karmiłam. No i nas wezwano na stołówkę […] Stocznia jest zamknięta, ludzie nie wychodzą, więc wszyscy coś muszą zjeść. Pamiętam ziemniaki, które oczkowałyśmy, taka maszyna i potem się oczkowały. I żurek w takich 500-litrowych kotłach. To się szybko gotowało, nie tylko gorąca woda, ale i para gorąca. A talerzy była określona liczba. Więc ludzi podchodzili, jak się skończyły te obiady – nie byłyśmy w stanie ugotować tyle tych obiadów, bo trzeba było szybko, szybko, więc żurek i chleb tam był – ludzie podchodzili, brali talerz z zupą, zjadali, oddawali talerz pusty… zawsze mnie to tak wzrusza… oddawali ten talerz koledze, który… nalewałyśmy tą zupę z powrotem. I czegoś takiego potem już nie widziałam, żeby ludzie się dzielili. No ale wyszło jak wyszło.

Halina Lewna, traserka: W siedemdziesiątym roku to wszystkich nas bolała sytuacja. To był tragiczny czas […] Kolega mi zginął, Jurek Matelski (2).

Teresa Rafińska pracująca w księgowości płac wspominała, że w czasie, kiedy zaczęły się protesty przygotowywała przedświąteczną zaliczkę, którą stoczniowcy mieli dostać przed Świętami (resztę wynagrodzenia za grudzień dostawali w styczniu). Otrzymała wykaz tych, którzy byli do niej uprawieni według kryterium politycznego, wykaz często się zmieniał (3).

W aplikacji „Stocznia jest kobietą” usłyszycie trzy kolejne wspomnienia kobiet dotyczące Grudnia ’70.

  1. Wspomnienia Heleny Dombrowskiej (pielęgniarki) i Marii Jagody-Madalińskiej (lekarki)
  2. Shipyard, https://culture.pl/en/podcast/SFTEW-27-SHIPYARD
  3. T. Rafińska, Stoczniowe wspomnienia,[w:] Stocznia Gdańska jaką pamiętamy. Wspomnienia stoczniowców, A. Nawrocki, Z. Szczypiński (red.), Pelplin 2020, s. 444.

Przygotowała Anna Miler

Projekt Metropolitanka
Metropolitanka to projekt herstoryczny (z ang. “her story” – „jej historia”, w przeciwieństwie do “his story” – „jego historia”), który opowiada o roli kobiet w historii, często pomijanej w akademickich, szkolnych oraz codziennych rozmowach. Herstory, czyli historie opowiadane z perspektywy kobiet, mają pełniej odmalować dzieje Pomorza.

Organizator

Projekt Metropolitanka Miasto Gdańsk

© 2023 Metropolitanka
All Rights Reserved. | Deklaracja dostępności